RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOJLERY, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ
"Love, Rosie" lub jak kto woli "Na końcu tęczy" jest jedną z tych książek na które nie zwróciłabym uwagi gdyby nie nowo powstała ekranizacja.
Zapowiadająca historię wieloletniej przyjaźni potrafiącej przetrwać wszystko postanowiłam sięgnąć po książkę i dać jej szansę.
Pozostawiłam więc moją cudowną, inteligentną rodzinę, zanurzyłam się w ciepłej kąpieli i zaczęłam rozważać samobójstwo przez utopienie. Potem jednak przypomniałam sobie o resztkach ciasta czekoladowego w lodówce i wynurzyłam się, nabierając powietrza w płuca. Dla niektórych rzeczy warto żyć.
Rosie i Alex to przyjaciele od urodzenia.
Razem przeżywali szkolną codzienność, pierwsze wzloty oraz upadki i pierwsze miłości oraz rozczarowania.
Na rok przed ukończeniem szkoły Alex jest zmuszony wyprowadzić się z
Dublina na studia w Bostonie, dzięki czemu rozdziela się ze swoją bratnią duszyczką.
Rosie, której marzeniem od dziecka było studiowanie czegoś związanego z hotelarstwem wie, że za rok znów się spotkają, gdy przyjdzie im studiować w jednym mieście.
Jednak wszystkie jej plany giną pod gruzami, gdy po balu absolwentów dziewczyna zachodzi w niespodziewaną ciąże z chłopakiem, który ją zostawia.
Jej życie zaczyna obracać się wokół nowo narodzonego dziecka oraz wokół nowo napotkanych problemów.
Alex w tym czasie spełnia marzenia o zostaniu lekarzem, nawiązuje nowe znajomości oraz romanse.
Pomimo dzielącego ich dystansu zarówno w odległości fizycznej jak i w poziomie życia ich przyjaźń przetrwa i będzie świadkiem ich wieloletniej historii.
Co do samej książki jednym słowem oczarowała mnie, pomimo, że nienawidzę książek w których nie ma dialogów.
Historia wydaje się być banalna, może i taka jest, ale jest również nietypowa oraz wciągająca od pierwszych stron, to zasługa bohaterów, których albo się kocha ale nienawidzi.
Dzięki temu, że widzimy wydarzenia bohaterów z perspektywy listów, rozmów z czatu, e-maili znamy ich uczucia i możemy się w pełni wczuć w rolę Alexa czy Rosie.
Rzadko wzruszają mnie książki, ale ta jest inna.
Nie doprowadziła mnie do łez, ale sprawiła, że przez kilka godzin siedziałam otępiała i zastanawiałam się, a co gdyby ta książka potoczyła się inaczej?
Mam nadzieję, że recenzja wam się spodobała i dalej będziecie czytać naszego bloga.
To do następnego razu ;) ~Magda
Czuję się zachęcona do przeczytania tej książki, ostatnio jednak ciężko ją dorwać w bibliotece :P Po "Jednym dniu" dam szansę tego typu literaturze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Bardzo się cieszę, że Ciebie do tego zachęciłyśmy! :) jak przeczytasz to daj znać czy Ci się spodobała
Usuń~chochliki
Dzięki za odwiedziny i życzę powodzenia w prowadzeniu bloga. Jak to mówią, co dwie głowy to nie jedna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://atociwynalazek.blogspot.com/
Dokładnie haha :D dziękujemy za miłe słowa :)
Usuń~chochliki
Dziewczyny nominowałam Was do Liebster Blog Award. Szczegóły u mnie na blogu:
Usuńhttp://atociwynalazek.blogspot.com/2015/10/lba.html
Fajnie, że prowadzi bloga we dwie. Trzymam kciuki, kochane! ♥
OdpowiedzUsuńBardzo nam miło, dziękujemy :)
Usuń~chochliki
Hej!
OdpowiedzUsuńPamiętaj, by w recenzjach nie używać spojlerów - to na prawdę bardzo ważne :) Poza tym już się nie czepiam ani nic, nie bój się ^^
Z tego, co piszesz to książka by mi się spodobała, jednak trochę poczeka, ponieważ lista Must Have ma vipowską przepustkę ;)
Pozdrawiam,
Księgarz Cmentarny
Staram się, ale czasmi nie wychodzi z tymi spojlerami. Dziękuję za radę. Jeśli postanowisz sięgnąć po "Love, Rosie" to napisz czy Ci się podobała :)
OdpowiedzUsuń~chochliki
Te spojlery zupełnie niepotrzebne... Ale na szczęście książkę czytałam i nie musiałam przed nimi uciekać. Kocham "Love, Rosie" <3 Film także. To jedna z nielicznych ekranizacji, które mi się podobają i kocham ją tak samo jak ksiązkę
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/
Serdecznie dziękujemy za komentarz :) Następnym razem postaram się pisać bez spojlerów haha
OdpowiedzUsuń~chochliki